sobota, 26 maja 2012

na Rodrigo

Nie pisałam jakiś czas, bo byłam w Marsylii. Czas zleciał bardzo szybko. Praktycznie cały tydzień były prezentacje od 9 rano do 19.30, z trzygodzinną przerwą na lunch. Od środy było pięknie i słonecznie, więc w czwartek zorganizowałam grupowe wyjście na plażę. Trasa nie jest bynajmniej łatwa. Momentami dość stromo, pseudo-schodki z kamieni, na końcu, żeby dojść do samej plaży trzeba zejść po prawie pionowej ścianie. Szliśmy 45 minut w jedną stronę, więc mieliśmy w sumie tylko niecałą godzinę na samej plaży. Oczywiście kamienistej. Woda była chłodna, ktoś powiedział 18 stopni. Przyjemnie się kąpało, ale potrzebowałam "zaczęty", żeby wejść do wody :) Przy pierwszym podejściu zanurzyłam się do kolan, za drugim do ud, za trzecim kiedy już trzeba było wracać znów do kolan. I tak stałam w tej wodzie i rozmawiałam z ludźmi. Pogodziłam się z tym, że nie dam rady wejść głębiej, gdy nagle zostałam całkowicie ochlapana przez kolegę z Wiednia, więc już weszłam do tej wody :) Byłam mu bardzo za to wdzięczna, bo sama bym tego nie dokonała, a było naprawdę warto. 
W drodze powrotnej zgubiliśmy się troszkę i spóźniliśmy się 15 minut na prezentację, bywa.
Wypada także wspomnieć o moich butach. Wzbudzały prawie takie samo zainteresowanie, jak widoki. Od 11 lat chodzę w butach na obcasach (jak się można domyślić w związku z moim niedużym wzrostem :P), od tych 11 lat nie chodziłam w normalnych butach. Dwa lata temu próbowałam. Wybrałam się z koleżanką na spacer, wróciłam zmienić buty po 5 minutach. Koleżanka nie mogła opanować śmiechu, bo po prostu wyglądałam pokracznie. Zapomniałam, jak się chodzi w płaskich butach. Mi buty na obcasach nie przeszkadzają zupełnie. W czasie spaceru nie szłam wolniej od innych, na drugi dzień nie czułam się gorzej, co więcej po powrocie niektórzy mówili, że bolą ich nogi od tego spaceru, mi nic nie było. Napomknę jeszcze, że czasami buty na obcasie są świetne na spacer w górach. Dlaczego? Kiedyś w Chile poszliśmy właśnie w góry. Trzy dziewczyny. Dwie w normalnych butach i ja na obcasach. Dzień wcześniej padało. Dziewczyny ślizgały się, a moje obcasy wbijały się w ziemię i przez to chroniły mnie od upadku, przetrwałam cały spacer z czystymi spodniami na pupie (w przeciwieństwie do pozostałej dwójki). 
Wracając do Marsylii, poznałam bardzo fajnych ludzi tam :) W czwartek po zajęciach był specjalny obiad, wino. Było kilka osób z Łotwy, przywieźli ze sobą łotewską wódkę. Ja się raczej trzymałam z Austriakami i Niemcami. O 3 w nocy poszliśmy z kolegą z Wiednia na spacer. Nasz ośrodek był jakieś 15 km od miasta, więc widoki w nocy były piękne, gwiazdy, góry, las. Tylko rano trzeba było wstać o 7. Mi brak snu nie służy, a brak snu połączony z alkoholem tym bardziej. Nie to, żeby wypiła jakoś specjalnie dużo, ale zawsze ma to jakiś efekt. Rano byłam nieprzytomna, co zresztą było widać po mnie :) Opuściłam ostatnią prezentację na korzyść dyskusji o zbliżającym się Euro w cieniu drzew. Wróciłam do mnie. Pociąg przyjechał o 20.30. Rodzice S. odwiedzają go teraz, więc poszliśmy na wspólną kolację - fondue. Po całym intensywnym tygodniu, po tym męczącym dniu, jeszcze ta kolacja. Padłam po tym, jak mucha. Zaprosiłam rodziców S. na kolację jutro. Planuję zrobić francuską zupę cebulową na czerwonym winie (po angielsku brzmi to lepiej - French onion soup), znów Green Curry Risotto i mus czekoladowy. Coś w stylu tego truskawkowego, też warstwowy, ale z orzechami. Nie było w sklepie truskawek, musiałam coś wymyślić na szybko. W poniedziałek się będę chwalić, czy wyszło. Poniedziałek dzień wolny :)
Bilety do na pociąg do Paryża kupione, hotel zapłacony. W ogóle okazało się, że jednak nie muszę pracować w sobotę, a reszta jest już zapłacona, więc mam całą sobotę wolną w Paryżu :) Muszę się zdecydować, co będę robić.
Tymczasem słucham sobie Rodrigo i nadrabiam tygodniowe zaległości w czytaniu blogów :)
(Miałam prześladowcę w Marsylii, ale o tym napiszę później, to temat na całego posta.)

piątek, 18 maja 2012

Wrobili mnie!

Wrobili mnie! Miałam piękne plany na długi weekend. Znajomy jest u S. Mieliśmy iść na imprezę w środę wieczorem, potem w czwartek do muzeum, na spacer w góry. W piątek miałam bezstresowo popracować, w sobotę pojechać na wycieczkę. Miało być tak pięknie. W środę moi studenci mieli egzamin 10:45-12:45. O 13:51 dostaję maila: "egzaminy w języku angielskim są na twojej półce. muszą być szybko sprawdzone. ostateczny deadline to wtorek". Po pierwsze, było ustalone, że ja tego nie robię. Po drugie, mojego przełożonego nie ma, więc nie miałam się komu poskarżyć. Po trzecie, już w sobotę zrobiłam imprezę pt. "koniec uczenia". Po czwarte, już zapowiedziałam moim studentom, że nie będę sprawdzać ich prac. Po piąte, nie jestem pewna, czy mam odpowiednie kwalifikacje, żeby ich oceniać. Do tej pory nikt nigdy nie spojrzał na prace poprawiane przeze mnie. Jestem jedyną osobą sprawdzającą ich wiedzę, nawet druga grupa ma dwóch doświadczonych wykładowców, a tu jestem ja sama - nowicjusz. Po szóste, gdybym wiedziała zaplanowałam sobie czas inaczej, a tak to wszystko szlag trafił. Po siódme, w niedzielę wyjeżdżam, więc miałam czas do dzisiaj.
Tak się zdenerwowałam, że w środę nie tylko zaczęłam czytać te prace, żeby się nie odbiło na ocenach. Wczoraj siedziałam do północy. Oblałam 5 osób, dwie osoby powinny się obronić ocenami z kolokwiów, więc w sumie 25% mojej grupy nie zda za pierwszym razem. Nieźle. Szczególnie, że dwóch osób przepuścić nie mogłam - prace na poziomie zerowym. Jednej osobie nie poszło, ale poprawkę powinna zdać, jak się przyłoży. Jedna osoba dostała 90%, jedna 92% :) 
Poszłam do tego muzeum, ale na spacer już nie.
Opisałam sytuacje mojemu przełożonemu i jest afera. Bardzo się zdenerwował na profesora - autora tego maila ze środy. Zabronił mi robić cokolwiek więcej. Powiedział, że wyśle mojego maila do wszystkich (zapytał o zgodę). Nie lubię takich sytuacji. Już wolę zrobić więcej, trochę ponarzekać, ale żeby nie było konfliktów. Może czas nauczyć się mówić nie?

wtorek, 15 maja 2012

Studenci...

Więc jutro jest ten dzień. Moi studenci będą mieli egzamin. Okaże się, czy ich czegoś nauczyłam, czy nie. Trochę się tego obawiam. Dałam im do wypełnienia ankietę (anonimową, wypełnianą przez internet, więc nawet nie mogłam poznać po piśmie, kto, co napisał). Dostałam bardzo pozytywne opinie. W przyszłym roku postaram się lepiej. Może. Jak będzie mi się chciało. Teraz już przygotowuję się do przyjazdu do Polski. Powoli trzeba zacząć się umawiać z krawcową, fryzjerem, kosmetyczką, dentystką... Przed tym trzeba skończyć jeden projekt, zacząć drugi. W przyszłym tygodniu jadę nad morze na 5 dni na szkolenie. Potem przyjeżdża mama S., potem Paryż na 2 dni, potem przyjeżdża M., potem przyjeżdża tata S. i na końcu do Polski na miesiąc. Zapowiada się intensywnie. S. może przyjedzie na kurs polskiego. Zobaczymy, jak będzie.
Trzeba zacząć myśleć poważnie o weselu K. Projekt sukienki już mam, będę szyła w Polsce, jeszcze buty, dodatki, eh... Już nie mogę się doczekać :) Będzie świetna zabawa!
Moja impreza deserowa udała się. Było w sumie 8 osób. Było bardzo miło, bo nie rozmawialiśmy w grupkach, ale wszyscy razem i po francusku :) Niektóre desery znikały bardzo szybko. Tym razem kokosanki wyglądały lepiej, niż smakowały - trochę za długo je piekłam i były za suche. Za to oblałam je czekoladą - zrobiłam takie paski. Niestety nie mam zdjęcia...
Czas się zabrać za coś. Może za książkę. Tak, ostatnio czytam bajki znowu. Tym razem Disneya. Na wytłumaczenie mam to, że są one są po francusku i pisane dość trudnym językiem... Czas passe simple jest używany cały czas ;)

piątek, 11 maja 2012

Mus truskawkowy

Mus się udał, gazpacho i green curry risotto też :)
Więc na spodzie jest łyżeczka domowego dżemu truskawkowego (po prostu podsmażyłam rozgotowane truskawki z cukrem), dość słodkiego. Następnie warstwa musu kokosowo-truskawkowego:

  • szkl. pokrojonych truskawek
  • poł szklanki mleka kokosowego
  • łyżka miodu
  • 8 listków żelatyny rozpuszczonych w 1/4 szkl. gorącej wody
blendujemy wszystko i do lodówki.
Potem warstwa musu truskawkowego (po prostu truskawki zmiksowane z mniejszą ilością żelatyny, rozpuszczonej w pół szkl. wody - ja dałam 4 listki żelatyny na szkl. truskawek). Na wierzch krem orzechowy:
  • szkl. orzechów nerkowca namoczonych przez 24h w zimnej wodzie
  • 1 łyżka miodu
  • trochę mleka kokosowego, żeby się lepiej blendowało
Orzechy odcedzamy i wszystko blendujemy na krem.

Trochę zajęło mi zrobienie tego deseru, bo czekałam, aż każda warstwa się zsiadnie, ale było warto, przynajmniej wg A. i M. i innych gości (było nas sześć).

Dziś przygotowuję moje party deserowe :) już cztery desery gotowe :) kolejne trzy jutro, ale o tym jutro!

wtorek, 8 maja 2012

Dawno mnie tu nie było

Nie aktualizowałam ostatnio tego bloga, nie miałam kiedy. Byłam w Londynie i Szkocji na moje urodziny. Przywiozłam zapas tajskiej pasty green curry (tutaj ciężko dostać). Tym razem przyjechałam bez herbaty, za to zostawiłam pieniądz M., przywiezie mi dwa opakowania w czerwcu. Muszę oszczędzać to, co mi zostało z poprzedniego wyjazdu (kupiłam 450 torebek...) Tutaj zdecydowanie nie ma dobrej herbaty. Nawet ta, którą kupuję w sklepie herbacianym (na wagę) jest taka sobie. Zdecydowanie bardziej smakuje mi brytyjski Twinings w torebkach niż ta herbata na wagę tutaj. Raz kupiłam tutaj Twiningsa. Niby ta sama firma, a nie dało się tego pić. Dalej mi chyba stoi w szafce. Z kolei w drugą stronę uzależniłam się tutaj od kawy. Nawet ta kawa z nienajwyższej półki jest dobra. Przez ten weekend w UK nie piłam smacznej kawy, ale nie o tym :P
Wróciłam i spotkały mnie same niespodzianki. Po pierwsze wrobili mnie w układanie egzaminu końcowego. Nie powinnam tego robić, bo i tak robię dużo więcej niż normalnie osoba na moim stanowisku robi, nie mam doświadczenia w ogóle w układaniu egzaminów, mój tzw. tutor powinien to robić, ale on w ogóle nie wie, czego ja tych studentów uczę, więc miałby z tym problem. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Także teraz zamiast odpoczywać w dzień ustawowo wolny od pracy układam egzamin. Ułożyłam już pytania, teraz pracuję nad formą. Zastanowię się, czy robić tłumaczenie. Jak będę miała dobry humor, a jak nie, to zostawię to mojemu tutorowi. Wydaje mi się nie za trudny. Mam nadzieję, że nie za łatwy. Zobaczymy jutro, jakie będą opinie.
W czwartek przychodzą znajomi na green curry. W planach mam zrobić oryginalne hiszpańskie gazpacho (przepis od mamy kolegi Hiszpana), green curry risotto w dwóch wersjach - ostrej i łagodnej, green curry bez ryżu dla niejadających ryżu i mus truskawkowy w moich nowych lampkach koktajlowych z musem z orzechów nerkowca.
A w sobotę robię imprezę pod tytułem "Koniec nauczania na ten rok". Impreza deserowa. W planie 7 deserów :D ale o tym później.