środa, 4 grudnia 2013

A fairy tale

Once upon a time, in a foreign land where people spoke a weird language, there lived a beautiful princess. Over the hills and far away from the princess , there lived a prince, Prince Charming. Days passed and they didn’t know about each other’s existence…

One day our princess had to go for a long journey. She enjoyed travelling and was happy to arrive at the sea. Fate decided to play a trick on the princess, and Prince Charming happened to travel there as well. He didn’t arrive on a white horse though (not even on his black lion), but in a metal dragon. The prince was looking for a woman to share his life with, but he couldn’t settle for anything less than the best, so he came up with a test. If the lady knew the answer to his question, she would win his heart. One evening our princess was sitting next to the prince, and he asked her the question “What is an offside?”…

To prince’s surprise the princess not only knew the answer, but she also knew the difference between passive and active offside. The princess passed the test. The prince couldn’t be happier that he finally found the one. There was only one problem, actually two: mountains, forests and rivers separating them, and the fact that the princess wasn’t single. They parted, each in their own direction…

Even though the prince didn’t have any hopes to win the princess’s heart, he was happy to receive a mail from the princess. They exchanged letters back and forth. Meanwhile the princess became single again, but the prince didn’t know that. The mail continued to be carried through magical fibers. With every letter the princess liked the price more. One day she discovered he was THE prince, since he shared her love for books. But the price still thought the princess wasn’t on the market…

Princess was thinking how to update her relationship status in the mind of the prince. And then by a magical power swearwords and leaking water suddenly appeared to rescue the princess. The matter was settled. The princess and the prince decided to meet again, yet in another land. They chose a truly magical day and place – the time before Christmas, when magic surrounds everyone and wishes come true. The princess had only one wish…

Magic did the job. The princess and the prince walked around, disturbed only by the illness of the prince. They tried magic hats and talked. At the end of the day, the princess’s wish came true. The prince kissed her. The world stopped for the moment. However, time was ticking, the prince had limited time only. He had to leave. He didn’t lose the shoe though, but they decided to meet again…

The prince was waiting impatiently for the beautiful princess among many people in the foreign land. Once she got of a metal dragon and appeared in the hall, his heart started to beat faster. They travelled on his (or rather in his) black lion to her kingdom. They made a perfect couple. There were still mountains, forests and rivers separating them, but they travelled very often to see each other…

After months of travelling, knowing all the airports it was the time to say stop (to travelling not to being together). The princess arrived at the prince’s kingdom, and settled there. Even though it was a very small kingdom, since alchemy doesn’t really work, and there’s no gold in science. But they all lived happily ever after.

niedziela, 17 lutego 2013

Mike - a love story part 2


Czasami mam tak, że muszę zrobić coś kreatywnego. W tym okresie zaprzyjaźniłam się z K4 (moje najlepsze koleżanki mają imiona zaczynające się od K...). Robiła wtedy kalendarz adwentowy dla swojego chłopaka. Ja chyba dorastałam w jakimś dziwnym miejscu, bo o istnieniu kalendarzy adwentowych dowiedziałam się w wieku 22 lat. Strasznie spodobał mi się ten pomysł. Jak się tylko dowiedziałam o tym, to upiekłam pierniczki, jeden na każdy dzień adwentu dla moich współlokatorek, które mnie o istnieniu takich kalendarzy poinformowały. Następnego roku zrobiłam jeden dla S. Potem miałam przerwę. Wtedy w listopadzie chodząc z K4 do rożnych sklepów plastycznych zapragnęłam też coś takiego zrobić. W związku, z tym, że z B. było już nieaktualne, stwierdziłam, że zrobię sama sobie, a co! Napisałam o tym Mike'owi,
Ja: W tym roku zrobię sobie kalendarz adwentowy.
Mike: Jak nie masz komu zrobić, ja mogę się poświecić i możesz mi zrobić.
Ja: To jest wyzwanie, bo nie znam Cie za dobrze. W sumie lubię wyzwania, ale musisz mi napisać coś więcej o sobie.
Mike: Napiszę później, bo teraz jestem zajęty.
Zaczęłam myśleć i doszłam do wniosku, że wiem o nim całkiem dużo. Wiem, jakiej muzyki słucha, że jeździ dużo na rowerze i ma zamiar w tym roku przejechać Alpy, że uczy się szwedzkiego, że zawsze chciał mieć rodzeństwo, że lubi czytać i marzy o zwiedzaniu Korei Północnej.
Potem wyjeżdżałam, wiec wiedziałam, że będę w pociągu dość długo i będę miała czas coś pomyśleć o tym kalendarzu.
Mike: Napisze Ci jutro, bo teraz ogladam film o zombi.
Ja: Wiesz, pojutrze wyjeżdżam, wiec będę miała czas coś wymyślić, więc jak mi nic nie napiszesz, to zrobię Ci kalendarz adwentowy o tematyce zombi.
Mike: Podoba mi się pomysł, nigdy nie miałem takiego kalendarza.
Ja: Zobaczymy jak będzie...
Napisał następnego dnia. Opisał siebie po szwedzku. Nic, co mogłabym wykorzystać w kalendarzu, ale dowiedziałam się, ile dokładnie ma lat.
Dotarłam na miejsce i dostałam wiadomość.
Mike: Stwierdziłem, ze jak Ty mi robisz kalendarz adwentowy, to ja też zrobię dla Ciebie.
I coś dziwnego się ze mną stało (drugi raz - pierwszy to był, jak się zapytał, co czytam). Było to, coś czego ja się zupełnie nie spodziewałam. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że on by dla mnie coś przygotował. Nigdy wcześniej nie miałam kalendarza adwentowego. Przy okazji napisał mu, ze prawdopodobnie w drodze do domu na święta zatrzymam się na weekend w Niemczech, to po drodze, uwielbiam jarmarki świąteczne, a podroż będzie też mniej mecząca na dwa razy.
Mike: To może spotkamy się wtedy?
Ja: Czemu nie. Gdzie?
Mike: Może w Norymberdze?
Ja: Wiec widzimy się 22 grudnia w Norymberdze.
Ustaliliśmy datę spotkania 1.5 miesiąca wprzód. To było dość nierealne, nie wiedziałam, co mam, co mam, o tym myśleć.
Dalej pisaliśmy ze sobą codziennie, kilka razy dziennie. W grudniu przeszliśmy z maili na komunikator. Rozmawialiśmy ze sobą praktycznie cały czas. W tych rozmowach okazało się, że lubimy podobne rzeczy, mamy podobne poglądy. A święta się zbliżały...
cdn.

niedziela, 10 lutego 2013

Mike - a love story part 1

Tak ma na imię. Nie będę tego ukrywała, bo po co? K. nazywa go Michał.
Poznałam go w maju, na konferencji, dla odmiany, w Marsylii. Nie rozmawialiśmy bardzo dużo. W przedostatni dzień  wybraliśmy się nad morze, trzeba było iść po stromych skałach. Ja oczywiści w butach na obcasach i spódnicy. Wieczorem była impreza, jak to bywa na konferencjach. Siedziałam przy tym samym stoliku, co on. Wcześniej z nim nie rozmawiałam. Większość osób tam, to byli faceci, rozmowa zeszła na piłkę nożną, tym bardziej, że było to przed Euro. Zrobiłam na nim niesamowite wrażenie wtedy.
Mike: A wiesz, co to jest spalony?
Ja: Wiem.
Mike: To możesz udowodnić i mi wytłumaczyć?
Ja: Są dwa rodzaje spalonego, aktywny i pasywny
Mike: Wiesz, że istnieje pasywny spalony? Już nic nie musisz mówić.
Rozmawialiśmy jeszcze chwile, a potem poszłam na spacer z kimś innym, nie byłam zainteresowana flirtem, ani niczym takim, bo byłam z S.
Następnego dnia, miałam trochę kaca i postanowiłam nie iść na ostatnią prezentację po lunchu. Usiadłam przy tym samym stoliku, co on. Rozmawialiśmy sami jakieś 2h. Powiedziałam mu o S. (zawsze staram się wspomnieć, że jestem zajęta, żeby wszystko było jasne od początku). Rozmawialiśmy o muzyce i powiedziałam, że mu wyślę jeden utwór.
Wróciłam do domu, kilka dni później wysłałam mu maila. Pisaliśmy do siebie tak z częstotliwością jeden mail na tydzień. Maile były niewinne, byliśmy normalnymi znajomymi, S. wiedział, że z nim piszę. Nic nie miałam do ukrycia.
Przyszedł lipiec związek z S. się rozpadł. W sierpniu chodziłam na jakieś imprezy, poznawałam mnóstwo ludzi. U mnie w pracy są prawie sami faceci. Z Mike'iem dalej pisaliśmy z taką częstotliwością raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, nie częściej. W pewnym momencie wtedy w sierpniu przeszło mi przez głowę, że jedyny mężczyzna, którego chciałabym lepiej poznać, który choć trochę mnie zaintrygował, mieszka 1400 km ode mnie i myśli, że jestem w stałym związku (nie rozmawialiśmy na takie tematy, więc nie pisałam mu o zerwaniu). Zdałam sobie sprawę, jak irracjonalna była ta myśl i do tego nie wracałam.
W sierpniu poznałam też tego, którego imienia nie wymieniłam tutaj, albo żeby było łatwiej Wam to czytać nazwijmy go B. Mike przestał do mnie pisać, czego nawet nie zauważyłam.
Jak wiecie, B. zawrócił mi w głowie, przyjechał do mnie we wrześniu. Mike napisał do mnie w połowie września, że nie pisał wcześniej, bo o mnie zapomniał. Ja nie odpisałam, bo byłam zajęta myśleniem o B.
Wiecie też, że B. powoli przestawał do mnie pisać. Ja czekałam na jego maile. W połowie października odpisałam Mike'owi: "nie pisałam, bo nie miałam czasu, nie zapomniałam". Odpisał następnego dnia. Odpisałam następnego dnia. On odpisał tego samego dnia. Wtedy zrozumiałam, że nie chcę czekać na maile od B. Zrozumiałam, że są mężczyźni, którzy nie będą kazali mi czekać. W listopadzie napisałam B., że to koniec. Odpisał od razu. Pierwszy raz mu się to zdarzyło. Za późno. Za długo czekałam. Uważam, że był fajnym facetem, ale trochę zbyt zajętym, mającym inne priorytety niż ja.
Niczego nie oczekiwałam od Mike'a. Po prostu świetnie się nam pisało. Pisaliśmy maile codziennie, kilka razy dziennie czasami. O cokolwiek go zapytałam, odpowiadał. Jeśli wysyłałam mu jakąś piosenkę, to ją komentował. W pewnym momencie zapytał "a tak w ogóle, co teraz czytasz?", zaczęliśmy rozmawiać o książkach. W bardzo delikatny sposób (ale jasny) wyjaśniłam mu, że jestem sama.
Tylko, że on mieszka 1400 km stąd. Był środek listopada...
cdn.

piątek, 11 stycznia 2013

czwartek, 25 października 2012

Głupota nie boli, a może jednak?

Pozwoliłam sobie się zakochać. Znów zacytuję Remarque'a "Takie kobiety, kiedy piją, są tylko pijaństwem, kiedy kochają - tylko miłością, kiedy rozpaczają - tylko rozpaczą; i tylko zapomnieniem - kiedy zapominają." Byłam szalona, nieracjonalna, ale także zainspirowana bardzo do wielu rzeczy. Miałam energię i uśmiech an wszystko. Codzienne problemy były błahe. Życie było piękne i kolorowe. Każdy dzień przynosił nadzieję i radość z małych rzeczy: znaleziony orzech, usłyszana melodia, roześmiane spojrzenie przechodnia. Nagle wszystko z nim mi się kojarzyło. A to profesor z jego uniwersytetu przyjechał poprowadzić wykład, a to jego ulubiona książka była na półce koleżanki, itp., itd.. Och, jak mi się chciało żyć! Tak bardzo, że aż moje ciało nie wytrzymało z nadmiaru emocji (doszedł to tego stres związany z pracą i brak snu), że aż zemdlałam w zeszłym tygodniu. Postanowiłam odpocząć. Jednak nic nie trwa wiecznie. A miłość musi się czymś karmić. Na początku odpisywał w ciągu dwóch dni, potem rozciągnęło się to do co trzy-cztery. Teraz pisze raz na dwa tygodnie... W ostatni piątek zaprosiłam go tutaj na długi weekend listopadowy. Do tej pory nie odpisał... może gdyby napisał, że nie nie ma czasu, wyjechałabym na ten weekend. Może nawet pojechałabym do domu? A tak, nawet nic nie mogę zaplanować. A może zaprosiłam go specjalnie, nie po to, żeby przyjechał (jest to wręcz nierealne), ale mając nadzieję, że odpisze szybciej? Plan się nie udał. Dlaczego wciąż czekam na wiadomość od niego? Nie chcę się narzucać, więc nie napiszę znów, nie odezwę się do niego... Czy on naprawdę nie ma czasu wysłać jednego zdania "nie, nie mogę przyjechać, jestem zajęty"? Czy to jest takie trudne? Może przesadzam, może tydzień to wcale nie jest długo na odpisanie na maila? Ale już nie chcę czekać! Życie trochę zmatowiało, ale tylko trochę ;)

wtorek, 9 października 2012

Remarque'owe szczęście

"Człowiek uczy się cenić najprostsze rzeczy. Chodzenie. Oddychanie. Patrzenie.
- Tak, szczęście leży na ulicy. Wystarczy schylić się, aby je podnieść.
(...)
- Tylko najprostsze rzeczy nie przynoszą rozczarowania. A jeśli chodzi o szczęście, warto się bardzo nisko schylić."
 E.M. Remarque
najprostsze rzeczy
Twój uśmiech
Twój śmiech
niekończące się pożegnanie
Twój głos
wiadomość

schylam się nisko
dotykam ziemi
piszę do Ciebie, znowu

chodzenie
krok w tył
a jak spadnę w przepaść?

oddychanie
powietrzem, którym Ty oddychasz
Tobą

patrzenie
Twoje roześmiane oczy
błysk

szczęście leży na ulicy?
a może przy ulicy G
w mieście M?

schylam się
próbuję utrzymać równowagę
żeby nie upaść

nisko
poprzez lęk odrzucenia
złe doświadczenia

bardzo nisko
chowając dumę do kieszeni
będąc sobą
bez wstydu

najprostsze rzeczy nie przynoszą rozczarowania?
miłość nie jest najprostszą rzeczą
ale chodzi o szczęście
warto się bardzo nisko schylić 

wtorek, 2 października 2012

Update kulinarny - bagietki i chlebek

Po pierwsze oglądałam dzisiaj mecz i świadomość tego, że on też oglądał ten sam mecz sprawiała, że czułam się lepiej. Nie musi do mnie pisać, odzywać się, ważne, że jest :)
Ale pisze i nawet wysłał mi kartkę pocztową. Co prawda doszła po 3 tygodniach, eh ta poczta francuska, ale wysłał! I pisze mi maile, raz na 3 dni. I jestem zakochana, chociaż to nie ma sensu.

Czas na pieczenie!
Więc tak, miesiąc temu, jak miał przyjechać zapytałam się go, co ugotować, co lubi jeść, powiedział, że je wszystko i chleb i masło mu wystarczą. Więc ja, stwierdziłam, że jak napisał chleb, to będzie domowej roboty pieczywo. Przepis na chleb mam sprawdzony i jak jeszcze jadłam gluten, to piekłam chleb regularnie i nie kupowałam pieczywa. Stwierdziłam, że skoro przyjeżdża do Francji, to nauczę się piec bagietki. W związku z tym, że nie mogę ich jeść, tydzień przed jego przyjazdem piekłam i zanosiłam do pracy. Wypróbowałam dwa przepisy. Części osób bardziej smakowała jedna, a części druga. Ja sama wolę, ten który się krócej przygotowuje ;) Podaję ten przepis. Jest to tłumaczenie ze strony angielskiej, podaje link to oryginalnego przepisu.

Najpierw przepis mojej koleżanki na chlebek.

Chleb
•Składniki:
•1 łyżka drożdży
•750 g mąki (pełnoziarnistej, lub pół na pół ze zwykłą)
•1 łyżka soli
•1 łyżeczka cukru
•450 ml + troszkę ciepłej wody
•Olej na wierzch folii
•Sposób przygotowania:
•Wszystko oprócz oleju zmieszać w misce (najpierw wodę z drożdżami i cukrem, odczekać chwilę, potem dodać resztę).
•Położyć folię na wierzch, wlać kroplę oleju i szybko przewrócić folię. Odstawić do wyrośnięcia na 2h.
•Wyrabiać ok. 10 minut podsypując mąką. Podzielić na dwie części, formować bochenki i włożyć do dwóch natłuszczonych keksówek. Odstawić na kolejną godzinę.
•Piec ok. 25 minut w 200 stopniach. Po tym czasie odwrócić, sprawdzić, czy dobre i piec jeszcze 5 minut do góry nogami.
•Można dodać (przed włożeniem do foremek): oliwki, suszone pomidory, orzechy itp.



Słodkie bagietki


Składniki:
•1 1/2 łyżki suszonych drożdży
•2 łyżki miodu
•3 1/2 do 4 szklanek mąki
•2 łyżeczki soli
•Olej do wysmarowania miski
•Mąka kukurydziana do posypania formy


Sposób przygotowania:
•Zmieszać miód, drożdże i pół szklanki ciepłej wody. Odczekać 5 minut, aż drożdże się uaktywnią.
•Zmieszać mąkę i sól w misce, dodawać drożdże i wodę mieszając. Jeżali jest za kleiste dodać trochę mąki. Na oprószonej mąką stolnicy wyrabiać ciasto przez ok. 5 minut.
•Zrobić z ciasta kulkę i włożyć do miski wysmarowanej olejem. Przykryć ścierką i odstawić na 30 minut.
•Podzielić na pół. Formować bagietki: najpierw uformować prostokąt i dłuższe brzegi złączyć i zakleić na środku, przygnieść i wydłużać, powtarzając składanie (nie wiem, jak to bardziej czytelnie opisać...). Bagietka ma być długości blaszki. ok 6 cm. szeroka. Położyć je "częścią sklejoną" na posypanej mąką kukurydzianą blaszce, naciąć nożem w 4 miejscach na skos, przykryć ścierką i odstawić na 25 minut.
•Piec w piekarniku nagrzanym do 220 st przez 15 minut.


Oryginalny przepis jest tutaj:
http://www.cookingchanneltv.com/recipes/kelsey-nixon/homemade-french-baguettes-recipe/index.html
Ja pominęłam lód i też było dobrze.

Moja bagietka przed i po.