czwartek, 26 lipca 2012

Trochę dramatu i wspomnień

Najważniejsze, żeby nie zapomnieć jeść. Zapomniałam, dlatego kolację jem o 22.30...
Czy to ja nie trafiam na odpowiednich facetów? Czy może ze mną jest coś nie tak? Może po prostu nie jestem jeszcze gotowa na poważny związek na całe życie?
Czy to źle, że marzy mi się rodzina? Taka z dziećmi i dużą kuchnią? 
Miałam popracować trochę w domu, ale powinnam iść spać. Nie jestem wcale zmęczona. Nie wiem, dlaczego. Spałam dzisiaj 4h, wczoraj też nie za wiele... 
Zrobiłam mu jego ulubione bakłażany, chociaż sama ich nie lubię, ugotowałam zupę z liści rzodkiewki. Nawet podzieliłam się z nim moją czekoladą, już po tym, jak postanowiliśmy, że to naprawdę koniec. 
Komu teraz będę gotować? Wymyślać desery? Nienawidzę gotować tylko dla siebie :( Tak naprawdę tak to się zaczęło z nami. Od kuchni. Było to tak, rozstałam się z M. Przez pierwszy miesiąc było ok, ale po dwóch miesiącach było mi smutno, że nie mam komu piec ciast. Miałam wtedy znajomych z fizyki, dwóch chłopaków, w tym S., mieszkali oni jeszcze z dwoma innymi. Czterech facetów i piękna, duża, w pełni wyposażona kuchnia. Chodziłam tam gotować im. Piekłam ciasta przynajmniej raz w tygodniu. I tak się zaczęło...
I skończyło się też w kuchni w sumie. 

Koniec

Więc to już koniec z S. Definitywny koniec. Niby miałam świadomość, że zmierza to do końca (nawet powiedziałam w zeszłym tygodniu K., że daje nam dwa tygodnie), ale boli. Ostatnimi czasy byliśmy bardziej przyjaciółmi niż parą, więc może uda się zostać przyjaciółmi? 
Czuję się beznadziejna. Nie wiem, co ze sobą zrobić... Nawet nie chce mi się pisać, chociaż w końcu mam czas...

piątek, 13 lipca 2012

Brak czasu

Miałam taką wielką nadzieję, że w czasie mojego urlopu w Polsce, w domu, nadrobię zaległości różnorakie. Wyobrażałam sobie, że będę miała czas na czytanie, spotykanie się ze znajomymi, basen, spacery po moim mieście, jakieś zakupy, pisanie bloga... Tymczasem jestem w ciągłym biegu, nie mam kiedy się zrelaksować. Co chwilę coś trzeba zrobić. Jestem tu prawie trzy tygodnie i przeczytałam dopiero cztery książki (dla porównania na ostatnim wyjeździe to M. do Szwajcarii były to cztery książki w dwa dni). Jestem trochę zawiedziona... W ogóle nie odpoczywam. Czasami marzę o powrocie do Francji, zamknięciu się w mieszkaniu i tak spędzaniu reszty urlopu :)
Teraz mam 8 minut (czekam na jajka na twardo), potem trzeba umyć naczynia, przyjedzie tato, bo lodówka się zepsuła, potem dentysta, ostatnie zakupy przed jutrzejszym weselem K., S. zaprasza mnie dzisiaj na kolacje, do jakiejś typowo polskiej restauracji i tak w kółko.
O tylu rzeczach chciałabym pisać :) Książki leżą u mnie w całym pokoju. Babcia powiedziała, że mogę wziąć wszystkie książki, jakie chcę, więc w kącie leży "wieża klasyków" (np. "Lalka", której nigdy nie czytałam, czy cztery tomy "Wojny i Pokoju".) Potem babcia wyjechała do domku w lesie, więc z mamą zrobiłyśmy sobie wycieczkę po książki do piwnicy, tam znalazłyśmy jeszcze kilka ciekawych dla mnie tytułów, a pośród nich "Flet z Mandragory" Łysiaka. Jest to wydanie specjalne, o którym słyszałam od dawna, ale którego wcześniej nigdy nie widziałam, bo zaginął. Odnalezienie było prostsze niż się można spodziewać. Czemu jest to wydanie specjalne? Ponieważ mój tata oświadczył się mojej mamie podkreślając cytat z tej książki i pożyczając jej ją do przeczytania. Mama odpowiedziała "tak" również cytatem z tej książki. Teraz właśnie czytam tę książkę i muszę skończyć, bo ona zostaje u rodziców w domu :)
W ogóle S. przyjechał na kurs polskiego. On też lubi czytać i kupować książki w Polsce (oczywiście po angielsku). Zainspirowana wpisem Szminki na Alter-ego, zabrałam go do Centrum Taniej Książki, niestety nie było tytułów w językach obcych, ale znalazłam Vonneguta. Potem poszliśmy do Empiku. Po pierwsze jestem bardzo rozczarowana tym, że nie znalazłam ani jednej książki, którą chciałam kupić (liczyłam na "Gdyby cała Afryka" Kapuścińskiego, kontynuację "Paragrafu 22" Hellera, cokolwiek Kundery, jedną z ostatnich trzech książek Amelie Nothomb - i nic). S. ma to do siebie, że jest bardzo wolny, więc wzięłam do ręki pierwszą lepszą książkę (okazał się nim przewodnik po Katedrze wrocławskiej) i zdążyłam ją przeczytać zanim on wybrał, co chciał kupić. Zostałam po tym nazwana przez niego złodziejką książek, bo przeczytałam, a nie kupiłam, ale to Empik. Nie mógł zrozumieć, że tak się robi. On kupił "Wojnę futbolową" Kapuścińskiego po angielsku i czyta. Podoba mu się :)
Jajko się ugotowało, jest jeszcze konkurs Szminki i Koszuli. Tak bardzo chcę dostać tę książkę, że muszę się sprężyć i wziąć udział w konkursie :)