niedziela, 23 września 2012

Jesienna chandra

Obudziłam się dzisiaj bardzo smutna. Mam nadzieję, że to po prostu jesienna chandra i jutro mi przejdzie. Nie ma powodu, żebym była smutna, ale w środku było mi bardzo źle. Tęskniłam za domem, za przyjaciółmi z Polsce i pierwszy raz tęskniłam za nim. Pierwszy raz tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Zadzwoniłam do mamy, do babci, rozmawiałam z K., wypiłam gęste kakao. Pomogło tylko trochę. 
Wczoraj spędziłam taki piękny dzień ze znajomymi na powietrzu, wieczorem dziewczyny przyszły do mnie, gotowałyśmy leczo i obejrzałyśmy "Dziewczynę z tatuażem". On napisał do mnie w czwartek bardzo długiego maila i napisał smsa też. Napisał "je t'adore". Takie pierwsze wyznanie :)
Harfa brzmi cudownie. 
Więc dlaczego tak mi źle? Napisałam, że to nie sprawiedliwe, że mieszka tak daleko. Trzy razy się zastanawiałam, czy wysłać tego maila. Tak strasznie boję się powiedzieć za dużo. Ale chyba już zbliża się czas, żeby odkryć karty... Dojrzewam do tego, żeby mu powiedzieć, że on mi się strasznie podoba i chcę coś z tym zrobić. Po prostu boję się, że nadinterpretuję jego maile, że ja będę sobie wyobrażała nie wiadomo co, a on zacznie spotykać się z kimś innym, albo ja mu się w ogolę nie podobam... Jeszcze tydzień, dwa, napiszę tego maila. Na razie czekam, jak zareaguje na to, co napisałam.
Czy cytowałam już Remarque'a? Chyba nie.
"Tylko starożytni Grecy mieli bóstwa pijaństwa i radości: Dionizosa i Bachusa. My mamy za to Freuda, kompleks niższości i psychoanalizę. Boimy się wielkich słów w miłości, a lubimy je w polityce. Smutne pokolenie."
Nie chcę żyć w takim świecie.

wtorek, 18 września 2012

Czekanie - marzenia się spełniają

Czekam na spełnienie marzenia. Już niedługo. Nie mam talentu muzycznego, ale uwielbiam muzykę na żywo. Chciałam grać na jakimś instrumencie. Nie wiem dokładnie kiedy, ale chyba w gimnazjum (to miałam gdzieś 14 lat) zakochałam się w harfie. Ten instrument bardzo mnie fascynował. Nie miałam możliwości rozpoczęcia nauki gry na harfie, nie miałam czasu, poza tym, chyba rodziców nie byłoby stać na moje lekcje, a na szkołę muzyczną byłam za stara (i za mało utalentowana). W liceum miałam milion zajęć, wracanie do domu o 21, czy 22 było normą, więc harfa musiała poczekać. 
Zaczęłam studia. Pomysł gry na hafie wracał co jakiś czas, ale zawsze coś było innego, czy to sprawy finansowe, czy brak czasu. W końcu w wakacje przed ostatnim rokiem postanowiłam, że jak nie zacznę teraz, to nigdy nie będę grała, namówiłam S., żeby zaczął uczyć się grać na gitarze, o czym on też mówił od dawna i razem zapisaliśmy się do ośrodka muzycznego. Miałam jedną 30 minutową lekcję w tygodniu, przez 20 tygodni. Ośrodek muzyczny był trochę daleko ode mnie i trzeba było się zapisywać, żeby móc ćwiczyć, dlatego grałam tylko dodatkową godzinę, czasem dwie w tygodniu. Brakowało mi tego, żeby czasami pograć w domu. Zaczęłam marzyć o moim własnym instrumencie. Marzenia są po to, żeby się spełniały, więc postanowiłam za pierwszą wypłatę kupić harfę. Były jednak inne wydatki na początku (na czymś trzeba spać, z czegoś trzeba jeść...), ale w końcu się udało. Nawet kupiłam ją na raty :) Mój pierwszy zakup na raty. Mają ją przywieźć jakoś dzisiaj rano. Nie wiem dokładnie, kiedy. Czekam. Już niedługo :)

On pisze do mnie nadal, ja piszę do niego :) Wszystko jest dobrze. Nie mogę w to uwierzyć. Jestem bardzo szczęśliwa.

piątek, 14 września 2012

Sauve-toi!

Moje racjonalne myślenie mówi mi: daj sobie z nim spokój. Nawet nie wiesz, co on sobie myśli. Poza tym jest tak daleko. Dla niego to pewnie była wakacyjna przygoda, a ty, głupia, wyobrażasz sobie nie wiadomo co. Będzie bolało. Jego maile może są miłe, ale to trochę za mało ("trop peu pour subsister").
Z drugiej strony wydaje mi się, że gdybym dała sobie spokój, ominęłoby mnie coś wspaniałego. Boję się, że spotkałam tę właściwą osobę, ale sytuacja zepsuła wszystko. Z drugiej strony, to były tylko chwile. Może mylę się? Może to nie to? Przecież wierzę w to, że może być dużo "drugich połówek pomarańczy", że można być szczęśliwym z różnymi osobami, nie ma tego jedynego, nie ma miłości od pierwszego wejrzenia! A czuję się, jak Mistrz, kiedy spotkał Malgorzatę. Za dużo czytam. Życie to nie książka. Takie rzeczy się nie zdarzają. Muszę w to wierzyć, muszę... ("pauvre coeur un peu balourd")
Tak, nie wierze, że on mogłby się mna zaintersować na tyle, żeby chciał czegoś więcej niż kolejnego spotkania, wymienianych maili co jakiś czas. Tak, moje poczucie własnej wartości nie ma się najlepiej. Dlaczego on miałby się mną zainteresować? Ale, jak go wtedy pierwszy raz spotkałam, wtedy gdy spędzaliśmy ze sobą każdą wolna chwilę przez ten tydzień, byłam pewna siebie. Może dlatego że wtedy nie chciałam niczego? I nie wiem, jak to zmienić. Nie chcę się rozczarować. Nawet wczoraj mój szef powiedział, ze mam problemy z pewnością siebie... Jak nad tym pracować? Z jednej strony znam swoja wartość. Uważam się za osobę, która odnosi sukcesy i jest spełniona. Z drugiej strony, wiem, że pracuję na gdzieś 1/4 moich możliwości. Nie mogę uwierzyć, że to wystarcza, choć wszyscy są tego zdania... Nie wiem, skąd to się bierze.
(Słuchałam francuskiej wersji "Uciekaj, moje serce".)

wtorek, 11 września 2012

Powtarzający się refren, pierwsza zwrotka, ciąg dalszy

Pół godziny temu wróciłam do domu. Pozmywałam naczynia, kalafior się gotuje. Mam jakieś 15 minut dla siebie. Potem trzeba zabrać się do pracy. Zadanie domowe z francuskiego, a potem praca, mam nadzieję, że skończę przed północą. Jutro to samo.
Dowiedziałam się, że 13 września jest Dniem Czekolady! Jakim cudem nie wiedziałam o tym przedtem? Nie wiem... Spotykam się wtedy ze znajomymi i każdy ma przynieść czekoladę ze swojego kraju. W związku z tym zrobię blok. Jutro rano pójdę po zakupy (wieczorem sklepy są już zamknięte), będę w pracy trochę później. Trudno. Dzień czekolady, to dzień czekolady :)
Stwierdziłam, że dokończę chociaż pierwszą zwrotkę mojej historii. Poza tym, pomaga mi to nie sprawdzać maila co 5 minut. Znów czekam na maile... Napisał do mnie w poniedziałek rano. Odpisałam, teraz czekam znów na odpowiedź. Coś go źle zrozumiałam, bo jeszcze nie wrócił do domu. Także nie ma internetu. Wraca dopiero w piątek, ale liczę na jakąś wiadomość jutro ;) Staram się subtelnie z nim flirtować przez maile, ale nie wiem, czy mi wychodzi. Zobaczymy. Nigdy nie byłam dobra we flirtowaniu... Ale nie o nim dzisiaj. 

M. Byłam załamana tym, że mogłam być z nim, a wszystko zepsułam i to jeszcze bez powodu. Postanowiłam, że napiszę do niego maila i wyjaśnię wszystko. Były to czasy, kiedy korzystanie z intenetu wyglądało inaczej. Nie był facebooka, czy nk. Miałam pocztę na onecie. W domu był jeden komputer i wszystkie maile, z mojej poczty i taty poczty były odbierane w Outlook Expressie. U mnie w domu bardzo ważna była przestrzeń osobista i prywatność, więc nigdy nie bałam się, że ktoś przeczyta maila adresowanego do mnie. Nie chowałam pamiętnika. Teraz też znam hasła do poczty rodziców, ale nigdy ich nie używałam, chyba, że zostałam poproszona o to. Jest to dla mnie oczywiste (tak to podkreślam, bo spotkałam na swojej drodze ludzi, dla których to nie jest oczywiste). Więc wtedy napisałam maila, że go przepraszam, że wcale tak o nim nie myślałam i że mam nadzieję, że możemy być przyjaciółmi, zatytułowałam go "bardzo ważny list". I pojechałam na weekend do koleżanki K3. Już w piątek wieczorem dostałam smsa od taty (to był chyba pierwszy sms, jaki dostałam, bo od 3 dni miałam telefon), że dostałam maila od M. Poprosiłam tatę, żeby go przesłał na pocztę koleżanki. Była podekscytowana, ale też bałam się, co on napisał. Pamiętam do tej pory, że zaczął od tego, że nie muszę pisać w temacie "bardzo ważny list", bo każdy listy ode mnie jest dla niego ważny. Bardziej szczęśliwa być nie mogłam. Napisał jeszcze, że bardzo się cieszy, że do niego napisałam. 
Zaczęliśmy pisać ze sobą maile. Dostawałam średnio 3 listy na dzień. Jeździłam rano do szkoły z rodzicami, czekałam u cioci, aż rodzice skończą pracę i wracałam z nimi na wieś. Postanowiliśmy się spotkać. Pierwsza moja randka! (I tu się pojawia historia z tramwajem, o której wspomniałam). Spotkaliśmy się na przystanku tramwajowym (pamiętam dokładnie którym). Postanowiliśmy, że pojedziemy do niego, ja nie mogłam zapraszać za bardzo znajomych do cioci, a jakoś nie chcieliśmy spacerować. Czekamy na tramwaj. Rozmawiamy. Podjeżdża tramwaj. Wsiadamy. Tramwaj nie rusza, ale my jesteśmy zatopieni w rozmowie. Nie widzimy, że w okół nas nie ma nikogo. Tramwaj jest pusty. Nie słyszymy, że motorniczy do nas krzyczy. Słyszymy tylko siebie nawzajem. W końcu motorniczy podchodzi do nas i mówi, że to R, w sensie tramwaj zepsuty, do niego się nie wsiada. Wysiadamy. Troszkę speszeni, że byliśmy tak zajęci sobą. Zakochani, nie widzieliśmy świata zewnętrznego. Byliśmy u niego. Potem wróciłam do domu. Nie pocałował mnie wtedy, ale spędzenie z nim popołudnia było dla mnie niesamowitym przeżyciem. W następny weekend byłam u K. On też tam był. Rozmawialiśmy na ganku u K. On, K., ja i żeby było śmiesznie A. (ta dziewczyna, z którą K. chciała go wyswatać), ale on przez cały czas robił jakieś aluzje do mnie (tak to się po polsku mówi?). Poszliśmy się sami przejść. Był już wieczór, gwiazdy na niebie. Szliśmy pustą drogą. Wtedy on się odwrócił i mnie pocałował. Jak ja byłam wtedy szczęśliwa (nie był to mój pierwszy pocałunek, ale pierwszy, który dokładnie pamiętam, jakby to było wczoraj, a minęło 11 lat - to było 14 albo 15 września 2001 roku, piątek albo sobota). Jedyny nasz pocałunek w czasie tej pierwszej zwrotki. 
Pisaliśmy do siebie maile, jak opętani, spotykaliśmy się w weekendy na wsi. Tak po prostu. Powiedział, że powinnam posłuchać piosenki "I love you" T.Love. To on myśli. Wysłał mi serce z napisem "Kocham Cię", ale nie powiedział tego mi w oczy. Nie musiał :) Jak ma się 13 lat, nie dużo trzeba do szczęścia.
Wydawało mi się, że było idealnie. Pewnego październikowego dnia moi rodzice przyszli z grilla u znajomych. Powiedzieli, że byli tam bracia M. Podobno miał jakieś straszne problemy w szkole, spytali się, o co chodzi, ale nic mi nie mówił. Byłam zła na niego, że takich rzeczy dowiaduję się od moich rodziców, a nie od niego. Więc mu to w mailu napisałam, pytając się, o co właściwie chodzi. Odpowiedź, którą dostałam  była najgorszym mailem, jaki kiedykolwiek czytałam. Stwierdził, że ze szkołą to nic wielkiego, ale skoro moi rodzice mają teraz o nim złe zdanie, to on się więcej nie pokaże w moim domu i musimy to wszystko skończyć. Moje tłumaczenia, błagania, nic nie dały. W tamtej chwili moje życie zmieniło się w rozpacz. Nie byłam zupełnie przygotowana na rozstanie. Nie mogłam sobie wyobrazić, że on tak zareagował na mojego maila. Poza tym moi rodzice nie mieli o nim złego zdania, ale nie potrafiłam go przekonać. Gdyby powiedział mi, że przestał mnie kochać, że poznał kogoś innego, cokolwiek to był zrozumiała, ale taki banalny powód, co pomyślą moi rodzice (kiedy oni nic nie myśleli), był dla mnie bez sensu. On jednak nie zmienił zdania. To był dla niego koniec. Nie pamiętam, co się ze mną działo po tym. Szkoła, dom, weekend z K. Mam te wszystkie jego maile z tego czasu. Półtora miesiąca, 150 maili. Pisaliśmy potem ze sobą, ale nie wiem, o czym. Świat przestał dla mnie wtedy istnieć. A ja nawet nie wiedziałam, dlaczego tak się stało. Płakałam, słuchałam T.Love w kółko. Nie wierzyłam, że tak szybko można kogoś przestać kochać, z drugiej strony, jeżeli on mnie nadal kochał, to dlaczego nie chciał być ze mną. Nigdy go nie zapytałam, czy to był prawdziwy powód, a może tylko wymówka. Nie wiem. Tak skończyła się pierwsza zwrotka. 

niedziela, 9 września 2012

Powtarzający się refren, pierwsza zwrotka

Tak, mam ochotę opisać moją historię z M. Zanim jednak to zrobię kilka słów, o tym, którego imienia nie podam. Napisałam wczoraj do niego. Czekam na odpowiedź i tak się zastanawiam, jak do niego piszę to bardzo uważam na słowa. Nie chcę napisać za dużo i go przestraszyć. Oczywiście dla mnie to, przekaz moich maili jest bardzo oczywisty, ale z drugiej strony, jak na nie spojrzę to są bardzo wyważone. Po wysłaniu przeanalizowałam tego mojego maila. Oprócz początkowego "mon cher", końcowego "je t'embrasse" było w tej wiadomości tylko jedno zdanie, które mogłoby zdradzać moje uczucia do niego. Napisał, że nie wie, kiedy będzie mógł przyjechać. Ja odpowiedziałam, że będę tu jeszcze dwa lata, więc ma czas i dodałam, że wolałabym go jednak zobaczyć wcześniej niż później. Nic więcej, reszta maila była taka normalna. Co tam u mnie się dzieje. Może to za mało? Ale dla mnie to takie oczywiste...
Czytam jego maile i też te jego komunikaty są bardzo subtelne. Ale nie o tym dzisiaj. (Przy okazji, kiedy mi odpisze? Czekam niecierpliwie...)

Teraz już będzie o M. Kilka słów wstępu. Dlaczego dzisiaj o nim piszę? Hm... Wczoraj rozmawiałam z K.2 (wokół mnie jest wiele dziewczyn, których imiona zaczynają się na literę K, więc K.2 to nie jest K). Powiedziałam jej o nim. Pierwszy raz. Chodź rozmawiałam z nią kilka razy w zeszłym tygodniu, kilka razy przed jego przyjazdem, ale jakoś nie chciałam o nim wspominać. Bałam się, że zacznę o nim mówić, potem nic z tego nie wyjdzie i będę musiała to odkręcać. Wczoraj jednak nie wytrzymałam i opowiedziałam jej, jak go spotkałam, jaki on nie jest idealny itd :) Skwitowała to tym, że moje życie uczuciowe nadaje się na scenariusz do filmu (i to niejeden). Tak sobie o tym pomyślałam, może nie całe życie, ale z historii z M, można byłoby zrobić dobry film dla nastolatek :) To będzie długi wpis, 9 lat życia. W moim życiu było trzech mężczyzn, których kochałam. Może to dużo, jak na moje tylko 24 lata, może żadna z tych miłości nie była prawdziwa, ale kochałam każdego z nich. Każdego inaczej. M., KJ. i S. M. było moją pierwszą miłością, taką prawie z przedszkola, pierwsze zauroczenie, nie pierwszy pocałunek, ale drugi :P KJ. pierwszy poważny związek, bardzo burzliwy zresztą, S. nie byłam w nim nigdy zakochana, ale nauczyłam się go kochać, był moim przyjacielem. Chyba nigdy nie zacznę mojej historii. (Jest to historia z mojej perspektywy, pamięć bywa zawodna, ja tak to pamiętam, pewnie K. i M. opowiedzieli by to inaczej).

M., och M. nie pamiętam, kiedy go poznałam. Znałam go od zawsze. Jest kuzynem K., a K. poznałam, jak miałam 5 lat. W przedszkolu. Jest dwa lata starszy. My mieszkałyśmy na wsi, on w mieście, przyjeżdżał do babci na wieś na weekendy, wakacje. Nie pamiętam, od kiedy mi się podobał. Wydaje mi się, że od zawsze. Kuzyn najlepszej przyjaciółki. Tylko ta przyjaciółka chciała go zeswatać z kimś innym. Z A. Tak samo, jak pamiętam, że on mi się podobał od zawsze, tak samo pamiętam słowa K, że M. i A. to byłaby, czy będzie piękna para. Nie mogłam jej powiedzieć, że on mi się podoba. Ona miała dla nich plan i koniec. Spędzałam u niej w domu dużo czasu, szczególnie w weekendy i wakacje. Widywałam go często. Nic szczególnego się nie działo. Największym wydarzeniem tego czasu był Sylwester 2000/2001, byłam na imprezie u K., on jako osoba starsza miał nas, grupę nastolatek, pilnować. Jakoś tak się stało, że rzucił we mnie brudną ścierką w kuchni, w ramach przeprosin dał mi płytę z moją ulubioną muzyką. (Tak naprawdę to o tym zapomniałam, teraz pisząc mi się przypomniało :) ). Niby nic takiego, ale wtedy słuchałam tej płyty na okrągło. I nawet K. nie mogła tego zepsuć rozmowami o A. (Nie wiem, czy powinnam pisać z takimi szczegółami? Jak tak o tym piszę, to wygląda to tak głupio...)

Czas mijał i były wakacje w 2001 roku. Miałam 13 lat, on 15. Był letni dzień (nie pamiętam daty może lipiec, może sierpień). Znów byłam u K. Było wtedy gorąco. Kąpałyśmy się w takim basenie dla dzieci :) Przyszedł M. Wziął węża ogrodowego i oblał nas lodowatą wodą. Nie było to wcale zabawne, ani przyjemne dla nas. Więc się na niego obraziłyśmy. Poszłyśmy do domu, zamknęłyśmy się w pokoju i stwierdziłyśmy, że z nim więcej nie rozmawiamy. Chyba byłam na niego zła (nie pamiętam), bardzo nie lubię, jak jest mi zimno (i to się nie zmieniło do dziś, dlatego mieszkam teraz we Francji :) ). Usiadłam przy biurku. Leżała taka mała karteczka. Wzięłam długopis. Nudziło mi się. K. była na niego też zła. Zawsze pomagało mi pisanie. Jak sobie napiszę, to mi przejdzie. Więc napisałam na tej karteczce, że on jest głupi, że w ogóle, co on sobie myślał, kto wpada na takie beznadziejne pomysły, żeby mnie traktować zimną wodą. Nie pamiętam, co jeszcze napisałam tam. Nie myślałam tak wcale. Było to po prostu, żeby rozładować złość, a może z nudów. Tymczasem on przepraszał nas, przynosił kwiaty. K. była nieugięta, a byłam skłonna wybaczyć mu jego "zbrodnie" po pierwszym przepraszam. Koniec końców, wieczorem chyba już wszystko było ok. Poszłam do domu. Następnego dnia był jakiś mecz na boisku. Poszłam tam, wiedziałam, że M. też tam będzie. Przyszłam uśmiechnięta, on stał gdzieś dalej. Nie powiedział mi nawet cześć. Zdziwiło mnie to bardzo, myślałam, że się chociaż przywita. Przyszła K. Powiedziała, że jak poszłam do domu, to on znalazł tę nieszczęsną karteczkę. Bardzo się zezłościł, bardzo. Stwierdził, że jak ja tak o nim myślę, to on nie chce mieć nic ze mną wspólnego. K. dalej nie wiedziała o tym, że ja byłam w nim zakochana. Musiałam udawać, że to mnie nie rusza. Uśmiechnęłam się tylko i stwierdziłam "trudno", a w środku serce mi się łamało. Wróciłam do domu i wpadłam w rozpacz, ale dni mijały. Wszystko zepsułam przez swoją głupotę. Nie mogłam sobie wybaczyć. Trzeba było żyć dalej. Wakacje się kończyły. Nowa szkoła, w mieście. Nowe życie miało się właśnie rozpocząć. Jakoś w ostatnie dni sierpnia byłam znów u K. Powiedziała, że on napisał list (do niej, do mnie? nie pamiętam). W tym liście stwierdził, że mu się podobałam już od dawna, a wtedy tego dnia, przed tym, kiedy znalazł tę karteczkę chciał "poprosić mnie o chodzenie" (w tym wieku to tak się robiło). Tego samego dnia. Ja wszystko zepsułam. Zadedykował mi piosenkę (trochę wstyd się przyznać, ale w końcu tu jestem anonimowa) Ich Troje "Dla ciebie". (Od tylu lat/ widuję Cię/ Przechodzimy obok siebie /Nie czułem nic – jednak coś/.../Gdzie jesteś ?/Gdzie jesteś ?/Tak często myślę skąd passe/Co mogłem zrobić aż tak źle ?/.../Samotny/ Jestem samotny tak!/I wierzę w to, że uda się/Odkręcić to co było źle /No spróbuj raz – od zera tak ...)
Siedziałam w pokoju, słuchałam tej piosenki i płakałam. Byłam w nim zakochana, on był we mnie zakochany, mogło być tak pięknie, a ja to zepsułam... i K. dowiedziała się o wszystkim. Co miałam wtedy zrobić? Jak ma się 13 lat, to takie problemy są ogromne. Nie ma się doświadczenia. Nie wiedziałam, z kim o tym pogadać, ale nie mogłam tego tak zostawić. Widziałam szansę.
Ciąg dalszy nastąpi.

sobota, 8 września 2012

Napisał do mnie wczoraj. Trochę wcześniej niż się spodziewałam, bo około południa, z Nicei. Jeszcze mu nie odpisałam. Niech poczeka :) Dzisiaj wrócił do domu. Teraz dzieli nas "tylko" tysiąc kilometrów, a wydaje mi się bliżej niż ludzie w moim biurze... 
Jego pierwsze słowa "ma chère" i mój uśmiech. Pisze do mnie po francusku. Uwielbiam to. Czytam dalej. Niestety musi wrócić do domu na jakiś czas. Nie wie, kiedy przyjedzie znowu. Teraz musi wracać do domu. Zrobiło mi się smutno. Myślałam, że zostanie we Francji dłużej, że może przyjedzie w następny weekend (może nawet ten). Było to raczej mało prawdopodobne, ale mogłam marzyć... Jednak poczułam się strasznie głupio. Co ja sobie wyobrażam. Może nigdy więcej go nie zobaczę. "Nadzieja matką głupich" powiadają. Tak, byłam tak strasznie głupia. Może dla niego to tylko przyjaźń. I wpadłam w taki nastrój negatywny na kilka godzin. Przeczytałam maila jeszcze raz. On chce mnie jeszcze zobaczyć. To się nie może tak skończyć. Coś jest w jego wiadomościach. Nie mogę się mylić :)
Znów świat jest kolorowy. Znów wierzę w cuda. Jest mi w tym tak dobrze. Skończę tego posta, napiszę do niego maila i będę niecierpliwie czekała na odpowiedź. Nie wiem jeszcze, co mu napiszę, ale to nieważne. 

Chciałam dzisiaj opisać moją historię z M. Na pewno jest warta opisania. Pełna wzlotów i upadków (podoba mi się ta metafora, którą użyłam wcześniej - powtarzający się refren w moim życiu - tak zatytułuję tę notkę o nim). Wyjaśnia też, dlaczego tak strasznie boję się dać ponieść się emocjom, dlaczego nie chcę być zakochana. Ostatnio też miałam na francuskim opisać jakąś anegdotę związaną z transportem publicznym (Francuzi mają wyobraźnię...), przypomniała mi się przygoda z M. i tramwajem :) To były czasy. Niestety to byłby dłuższy wpis, a na to nie mam dzisiaj czasu.

Tymczasem reszta mojego życia toczy się w zawrotnym tempie. Już 8 września, ale tyle rzeczy do zrobienia. Narzekałam na ludzi piszących maile służbowe wieczorami, a sama mam do napisania dwa dzisiaj. Ale przynajmniej ludzie, do których piszę mają rodziny, więc nie powinni czekać na takie wiadomości, na jakie ja czekam :P I potem muszę trochę popracować. Tak, w sobotę. To coś nie związanego z tematem mojej pracy, dlatego nie chcę tego robić w biurze, ale to też praca. I jeszcze zakupy... Teraz przez ten kurs francuskiego wracam do domu o 21. Sklepy są o tej godzinie pozamykane. Rano robienie zakupów nie ma sensu, sklepy otwierają się dopiero o 8.30, są kolejki rano straszne, a ja do pracy muszę iść. Więc czeka mnie dzisiaj planowanie śniadań, obiadów i kolacji na cały tydzień. Jutro przychodzi koleżanka, będziemy razem gotować, a potem obejrzymy film. Zrobimy niemiecką sałatkę ziemniaczaną, do tego grillowanego kurczaka i mus czekoladowy :) 

Jakiś taki nudny mi się wydaje ten wpis... Może nie mam dzisiaj weny, a może po prostu chcę szybko skończy, żeby móc do niego napisać? ;)

czwartek, 6 września 2012

Ludzie, którzy wysyłają maile służbowe po 18 powinni być karani. Otwieram pocztę i widzę (1). Cieszę się, to pewnie od niego, bo kto by inny pisał mi maila o 23.30. Otwieram i rozczarowanie. Wiadomość z uniwersytetu. On nie napisze już dzisiaj. Pewnie napisze jutro wieczorem, najpóźniej w sobotę. A ja będę sprawdzała pocztę, co 10 minut (i tak sprawdzam, co 10 minut :P  nawet, jak dopiero co napisał, przed tym, jak go poznałam też sprawdzałam, co 10 minut). Znów dzisiaj powiedziałam, że się "spotykamy". Jakoś w moim otoczeniu są prawie sami mężczyźni, muszę od razu zaznaczyć, że nie jestem zainteresowana niczym więcej niż przyjaźnią. Czy on też myśli, że się "spotykamy"? Co on w ogóle o tym myśli? Nie chcę tego zepsuć pytając się. Z drugiej strony, ja to ja. Lubię, kiedy wszystko jest jasne. Nie lubię niedomówień, ani się też niczego nie domyślam. Mi trzeba dużymi literami, prosto i wyraźnie. 

poniedziałek, 3 września 2012

Niczego nie ruszać!

Książka, którą czytał mi na głos, kieliszki, z których piliśmy szampana, pościel, która dotykała jego ciała. Szukam w mieszkaniu śladów jego obecności. Jest tu tak pusto bez niego. Przecież nie było pusto, zanim przyjechał. Nie przeszkadzało mi, że słyszę tylko tykanie zegara. Teraz to tykanie przypomina mi, że oprócz mnie nie ma tu nikogo. Nagle czuję się samotnie. Nie chcę niczego ruszać, chcę zatrzymać to wspomnienie o nim jak najdłużej. Przecież wiedziałam, że tak będzie. Od początku wiedziałam. Rano, kiedy pocałował mnie na pożegnanie przed salą wykładową, gdzie mnie odprowadził, nie było mi smutno. Potem, kiedy piłam kawę w biurze i przypominałam sobie ten niesamowity weekend, nie było mi smutno. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się. To były wspaniałe dwa dni. Dopiero teraz, kiedy jestem w domu, dociera do mnie, że może nigdy więcej go nie zobaczę. Nigdy więcej nie będzie trzymał mnie za rękę. Nigdy więcej nie obudzę się w jego ramionach. Nie płaczę, tylko serce trochę ściska. Dlaczego? Miałam być na to przygotowana!