sobota, 25 sierpnia 2012

Menu na jego przyjazd

Przyjeżdża za półtora tygodnia. Na kilka dni - może trzy, może cztery. Przestałam się przejmować czymkolwiek. Mogę nawet być "slut" (tak naprawdę, co w tym złego, gdyby mi to pasowało?). Nie obchodzi mnie to. Jestem po prostu szczęśliwa. Uśmiecham się na wspomnienia o nim. Jego maile czytam po piętnaście razy. Jego słowa "cherie", "ma chere" sprawiają, że moje serce topnieje :)
Ogólnie jestem bardzo szczęśliwa. Śmieję się do siebie. Niczego nie oczekuję (tak, K. niczego!) Jest mi w tej chwili dobrze z samą sobą. Z moimi fantazjami. Chyba jestem nim zauroczona. Dawno nie pozwalałam sobie na tę lekkość. Przy nim czułam się bardzo swobodnie. Teraz, kiedy do niego piszę, też jestem bardzo swobodna. Pozwalam sobie na podteksty i nawet żarty. Wydaje mi się, że to nawet nie o niego chodzi. Nie wiem, co się stanie, jak on tu będzie, co się stanie potem, jak wyjedzie. Nieważne, teraz radość ogarnia mnie. Nie boję się odrzucenia, zranienia. Nie takie rzeczy przeżywałam.
Zastanawiam się, jakie sukienki będę nosić, jak przyjedzie. Mam jedną taką sukienkę, którą kupiłam w Kanadzie, jeszcze kiedy byłam z KJ. Miałam ją na sobie dosłownie kilka razy. Ostatnio dwa lata temu. Dokładnie pamiętam dzień, to było w Heildelbergu. Uwielbiam tę sukienkę. Najpiękniejsza, jaką mam. Na specjalne okazje. Jest biała w duże kwiaty, wiązana na szyi, długa, prawie do kostek, pokryta zwiewną siateczką. 
Gdybyśmy wychodzili wieczorem to postawie na czerń. Jeżeli będzie bardzo ciepło to, krótka (jak na mnie), taka do połowy uda, czarna, pokryta czarną koronką. Jeśli będzie chłodniej, to dłuższa, prosta, czarna i pończochy, dodają mi zawsze pewności siebie. Rzadko je noszę, bo przez ostatnie dwa lata nie potrzebowałam dodatkowej pewności siebie. Lubię nosić pończochy, ale tak, żeby nikt naokoło tego nie zauważył. Nie lubię wyglądać seksownie, kiedy jestem wśród obcych ludzi. 
Byłam dzisiaj na zakupach. Kupiłam piżamę na jego przyjazd. Nie miałam odpowiedniej piżamy, którą mogłabym nosić przy gościach płci męskiej. 
A teraz najważniejsze: co ugotuję?
Moim pierwszym pomysłem jest:
  • francuska zupa cebulowa na czerwonym winie
  • indyk w czerwonym winie podany z ziemniaczkami z piekarnika
  • warstwowy mus truskawkowy (ten na zdjęciach z 11 maja)
Jest to coś, co sama z chęcią bym zjadła. Robiłam to już tyle razy, że wiem, że wyjdzie. Jedynie co, to ten indyk kojarzy mi się z M. Umówiliśmy się, kiedyś u mnie (było to trzy lata temu). Zaprosiłam go na kolację, zrobiłam tego indyka. Nie przyszedł, coś mu wypadło (powtarzający się motyw...) O M. napiszę kiedyś. Był refrenem w moim życiu, przez osiem, dziewięć lat? Nie pamiętam. Ale piosenka się skończyła!
Boję się też kombinacji czerwone wino i moja ulubiona sukienka. 
Czy macie może jakieś sugestie? Nie znam go na tyle, żeby mi się jakieś jedzenie z nim kojarzyło. Nie chciał mi powiedzieć, co lubi. Liczy na moją kreatywność. 
Zastanawiałam się nad gazpacho, ale on jest teraz w Hiszpanii. Zupa jest typowo francuska. Wolałabym co prawda zimną przystawkę zamiast zupy, ale nic nie wydaje się być odpowiednie.
Myślałam też o zupie z liści rzodkiewek podanej na zimno, ale jest to dość oryginalny smak. Nie jestem pewna, czy by mu pasowało. 
Będę bardzo wdzięczna, za jakieś komentarze dotyczące menu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz