niedziela, 9 września 2012

Powtarzający się refren, pierwsza zwrotka

Tak, mam ochotę opisać moją historię z M. Zanim jednak to zrobię kilka słów, o tym, którego imienia nie podam. Napisałam wczoraj do niego. Czekam na odpowiedź i tak się zastanawiam, jak do niego piszę to bardzo uważam na słowa. Nie chcę napisać za dużo i go przestraszyć. Oczywiście dla mnie to, przekaz moich maili jest bardzo oczywisty, ale z drugiej strony, jak na nie spojrzę to są bardzo wyważone. Po wysłaniu przeanalizowałam tego mojego maila. Oprócz początkowego "mon cher", końcowego "je t'embrasse" było w tej wiadomości tylko jedno zdanie, które mogłoby zdradzać moje uczucia do niego. Napisał, że nie wie, kiedy będzie mógł przyjechać. Ja odpowiedziałam, że będę tu jeszcze dwa lata, więc ma czas i dodałam, że wolałabym go jednak zobaczyć wcześniej niż później. Nic więcej, reszta maila była taka normalna. Co tam u mnie się dzieje. Może to za mało? Ale dla mnie to takie oczywiste...
Czytam jego maile i też te jego komunikaty są bardzo subtelne. Ale nie o tym dzisiaj. (Przy okazji, kiedy mi odpisze? Czekam niecierpliwie...)

Teraz już będzie o M. Kilka słów wstępu. Dlaczego dzisiaj o nim piszę? Hm... Wczoraj rozmawiałam z K.2 (wokół mnie jest wiele dziewczyn, których imiona zaczynają się na literę K, więc K.2 to nie jest K). Powiedziałam jej o nim. Pierwszy raz. Chodź rozmawiałam z nią kilka razy w zeszłym tygodniu, kilka razy przed jego przyjazdem, ale jakoś nie chciałam o nim wspominać. Bałam się, że zacznę o nim mówić, potem nic z tego nie wyjdzie i będę musiała to odkręcać. Wczoraj jednak nie wytrzymałam i opowiedziałam jej, jak go spotkałam, jaki on nie jest idealny itd :) Skwitowała to tym, że moje życie uczuciowe nadaje się na scenariusz do filmu (i to niejeden). Tak sobie o tym pomyślałam, może nie całe życie, ale z historii z M, można byłoby zrobić dobry film dla nastolatek :) To będzie długi wpis, 9 lat życia. W moim życiu było trzech mężczyzn, których kochałam. Może to dużo, jak na moje tylko 24 lata, może żadna z tych miłości nie była prawdziwa, ale kochałam każdego z nich. Każdego inaczej. M., KJ. i S. M. było moją pierwszą miłością, taką prawie z przedszkola, pierwsze zauroczenie, nie pierwszy pocałunek, ale drugi :P KJ. pierwszy poważny związek, bardzo burzliwy zresztą, S. nie byłam w nim nigdy zakochana, ale nauczyłam się go kochać, był moim przyjacielem. Chyba nigdy nie zacznę mojej historii. (Jest to historia z mojej perspektywy, pamięć bywa zawodna, ja tak to pamiętam, pewnie K. i M. opowiedzieli by to inaczej).

M., och M. nie pamiętam, kiedy go poznałam. Znałam go od zawsze. Jest kuzynem K., a K. poznałam, jak miałam 5 lat. W przedszkolu. Jest dwa lata starszy. My mieszkałyśmy na wsi, on w mieście, przyjeżdżał do babci na wieś na weekendy, wakacje. Nie pamiętam, od kiedy mi się podobał. Wydaje mi się, że od zawsze. Kuzyn najlepszej przyjaciółki. Tylko ta przyjaciółka chciała go zeswatać z kimś innym. Z A. Tak samo, jak pamiętam, że on mi się podobał od zawsze, tak samo pamiętam słowa K, że M. i A. to byłaby, czy będzie piękna para. Nie mogłam jej powiedzieć, że on mi się podoba. Ona miała dla nich plan i koniec. Spędzałam u niej w domu dużo czasu, szczególnie w weekendy i wakacje. Widywałam go często. Nic szczególnego się nie działo. Największym wydarzeniem tego czasu był Sylwester 2000/2001, byłam na imprezie u K., on jako osoba starsza miał nas, grupę nastolatek, pilnować. Jakoś tak się stało, że rzucił we mnie brudną ścierką w kuchni, w ramach przeprosin dał mi płytę z moją ulubioną muzyką. (Tak naprawdę to o tym zapomniałam, teraz pisząc mi się przypomniało :) ). Niby nic takiego, ale wtedy słuchałam tej płyty na okrągło. I nawet K. nie mogła tego zepsuć rozmowami o A. (Nie wiem, czy powinnam pisać z takimi szczegółami? Jak tak o tym piszę, to wygląda to tak głupio...)

Czas mijał i były wakacje w 2001 roku. Miałam 13 lat, on 15. Był letni dzień (nie pamiętam daty może lipiec, może sierpień). Znów byłam u K. Było wtedy gorąco. Kąpałyśmy się w takim basenie dla dzieci :) Przyszedł M. Wziął węża ogrodowego i oblał nas lodowatą wodą. Nie było to wcale zabawne, ani przyjemne dla nas. Więc się na niego obraziłyśmy. Poszłyśmy do domu, zamknęłyśmy się w pokoju i stwierdziłyśmy, że z nim więcej nie rozmawiamy. Chyba byłam na niego zła (nie pamiętam), bardzo nie lubię, jak jest mi zimno (i to się nie zmieniło do dziś, dlatego mieszkam teraz we Francji :) ). Usiadłam przy biurku. Leżała taka mała karteczka. Wzięłam długopis. Nudziło mi się. K. była na niego też zła. Zawsze pomagało mi pisanie. Jak sobie napiszę, to mi przejdzie. Więc napisałam na tej karteczce, że on jest głupi, że w ogóle, co on sobie myślał, kto wpada na takie beznadziejne pomysły, żeby mnie traktować zimną wodą. Nie pamiętam, co jeszcze napisałam tam. Nie myślałam tak wcale. Było to po prostu, żeby rozładować złość, a może z nudów. Tymczasem on przepraszał nas, przynosił kwiaty. K. była nieugięta, a byłam skłonna wybaczyć mu jego "zbrodnie" po pierwszym przepraszam. Koniec końców, wieczorem chyba już wszystko było ok. Poszłam do domu. Następnego dnia był jakiś mecz na boisku. Poszłam tam, wiedziałam, że M. też tam będzie. Przyszłam uśmiechnięta, on stał gdzieś dalej. Nie powiedział mi nawet cześć. Zdziwiło mnie to bardzo, myślałam, że się chociaż przywita. Przyszła K. Powiedziała, że jak poszłam do domu, to on znalazł tę nieszczęsną karteczkę. Bardzo się zezłościł, bardzo. Stwierdził, że jak ja tak o nim myślę, to on nie chce mieć nic ze mną wspólnego. K. dalej nie wiedziała o tym, że ja byłam w nim zakochana. Musiałam udawać, że to mnie nie rusza. Uśmiechnęłam się tylko i stwierdziłam "trudno", a w środku serce mi się łamało. Wróciłam do domu i wpadłam w rozpacz, ale dni mijały. Wszystko zepsułam przez swoją głupotę. Nie mogłam sobie wybaczyć. Trzeba było żyć dalej. Wakacje się kończyły. Nowa szkoła, w mieście. Nowe życie miało się właśnie rozpocząć. Jakoś w ostatnie dni sierpnia byłam znów u K. Powiedziała, że on napisał list (do niej, do mnie? nie pamiętam). W tym liście stwierdził, że mu się podobałam już od dawna, a wtedy tego dnia, przed tym, kiedy znalazł tę karteczkę chciał "poprosić mnie o chodzenie" (w tym wieku to tak się robiło). Tego samego dnia. Ja wszystko zepsułam. Zadedykował mi piosenkę (trochę wstyd się przyznać, ale w końcu tu jestem anonimowa) Ich Troje "Dla ciebie". (Od tylu lat/ widuję Cię/ Przechodzimy obok siebie /Nie czułem nic – jednak coś/.../Gdzie jesteś ?/Gdzie jesteś ?/Tak często myślę skąd passe/Co mogłem zrobić aż tak źle ?/.../Samotny/ Jestem samotny tak!/I wierzę w to, że uda się/Odkręcić to co było źle /No spróbuj raz – od zera tak ...)
Siedziałam w pokoju, słuchałam tej piosenki i płakałam. Byłam w nim zakochana, on był we mnie zakochany, mogło być tak pięknie, a ja to zepsułam... i K. dowiedziała się o wszystkim. Co miałam wtedy zrobić? Jak ma się 13 lat, to takie problemy są ogromne. Nie ma się doświadczenia. Nie wiedziałam, z kim o tym pogadać, ale nie mogłam tego tak zostawić. Widziałam szansę.
Ciąg dalszy nastąpi.

2 komentarze:

  1. Widac ze od dawna w glowie On Ci siedzi:)Nigdy nie wiadomo czy pierwsza milosc jest ostatnia czy ostatnia pierwsza,ale zawsze warto walczyc o kogos kogo sie kocha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Siedział :) Wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić (i jeszcze więcej :P) i walczyłam długo. Jeszcze będą 3 zwrotki :)
    Nie żałuję (prawie) niczego, nie mam sobie (prawie) nic do zarzucenia. Nie wyszło nam, ale jest co wspominać :)

    OdpowiedzUsuń